obrazy 7
W Śunjacie Cohsai-pustelnik przestaje być człowiekiem. To co na zewnątrz poznającego i to co wewnątrz jest tym samym. Człowieczeństwo jak narkotyczna wizja.
Śunjata jest dla wszystkich taka sama. W sypialni palców. To taka sama rzeczywistość. W sypialni oczu. Z perspektywą mięsno-kostną.
Jeśli nie próbowałaby znaleźć jej samodzielnie, nie znalazłaby jej nigdy. Zabiła wszystkich nauczycieli. Nie podążała ścieżką, taką ma właściwość.
Otępiały umysł, zmęczony i zniechęcony umiera. Depozytariusze jedynie słusznej drogi do Śunjaty. Cohsai zabiła ich wszystkich.
Nic już nie będzie dla Cohsai takie samo. Podstawa rzeczywistości uległa zmianie. Śunjaty nie można już pominąć.
Krystalicznie czysty umysł, bez splamienia humanizmem. To psychosfera idealna Cohsai. Aby zapanować nad ego, Cohsai nie ientyfikuje się z działaniami podświadomości. Uwikłana w rzeczywistość, Cohsai nie bała się śmierci, bała się wycia swojego ciała.
Cohsai powstrzymuje instynkt identyfikacji. Widać wówczas jak paznokcie świadomości rosną coraz wolniej.
To nieprawda, że Cohsai nie ma dostępu. Samoświadomość jest oporem. Aby wykonać najprostszą czynność Cohsai tworzy cały szereg oporów. Bez oporów Cohsai za każdym razem umiera.
Wtedy gdy czas przestaje płynąć.
Śunjata służy do wbijania gwoździ.
Cohsai nie urodził się, został urodzony. Organizm odżywia się, wydala i uprawia seks bez zgody Cohsai. Jest zlepkiem osobowości, z którymi się zetknął. Cohsai, realizuj swoje świetliste spalanie. Tam, gdzie w tym wszystkim jesteś.
Wszystko co ma - ciąży w niej. Wszystko co
ma - ciągnie ją za nogi. Wszystko co ma - rodzi przemoc. Cohsai rodzi krew.
Wszystko co ma - gotowa do umierania. Wszystko co ma - rzeczywistość bez identyfikacji. Od teraz jedyna.
Więzień perspektywy od zewnątrz. Jest pusty. Zagłusza musujący mózg nie ulegając przesądom. To nieuchronnie oddala Cohsai od ojców. Do czasu, aż odpowiedzialność zdejmie psychiatra. Jeszcze światłowstręt, mdłości, ledwie porusza głową. Jakby miał w mózgu jedną wielką ranę. Chciał, aby matka brała go w obronę
i mówiła to nie twoja wina. Dwa geny skłaniają ku trzeźwości, a trzy inne nie. Reaguje podwyższeniem tolerancji na Wellbutrin. Czasami mówi coś o samotności samoistnej. Pokusa mocy szlifuje ostrza przyszłości. Kobiety ciągle skłonne są akceptować ten stan rzeczy.
Cierpienie nerkami, kanałami
kręgosłupa
w pęcznieje w węzłach chłonnych. Przepływa powyżej chrząstki tarczowatej. Mięso z kością
chwiejnie człapie po ziemi. Wielkie napięcie drażni telomery. Zawisł sznur biały jak gryka na słupie drewnianym. Decydent anonsuje ślady smug gdzieś
z okolic Obłoków Magellana. Opuszczające więzienie ciała.
Kto oddycha, je
i wydala. W kim przejawia się ego. Kto jest canis lupus albo blatta orientalis. Manifestacje oporów w objętości tkanek. Jak pożądanie w biurach do spraw społecznnych. Teraz będzie trzeci i czwarty i piąty orgazm, dwieście stanów świadomości na dobę. Sto pięć schodów do góry razy dziesięć. I znowu pot na schodach kręgosłupa w dół.
To krew pierwszego miesiąca. Nie mija dziesięć godzin
i Cohsai ma to
z powrotem.
Rozpuszczając się, zostawia żebra, kręgosłup i większe kości. Resztę miesza
z garścią włosów. Dodaje uważność i ból. I splątanie. Doświadczenie rzeczywistego oporu. Gdy
o dziewiętnastej dwadzieścia osiem pozbywa się ciała, znika opór umysłu. Poza werbalną wiedzę, odchodzi jej czteroletnia córka i wolność. Psy ich rąk. Całe życie. Którego nigdy nie było.